Kategorie
Widzenia Własne

Już o nich zapomnieliśmy

Święta Bożego Narodzenia, przełom roku kalendarzowego, kolosalna inflacja, nowe ceny prądu i gazu, Polski Ład, covid i wielka liczba chorujących i zmarłych. Te i inne codzienne informacje spowodowały, że zapomnieliśmy o wschodniej granicy. I przyznać trzeba też, że w mediach coraz rzadziej pojawiają się informacje o sytuacji uchodźców nadal koczujących w lasach i na bagnach w zimowej aurze.

Otrzymuję listy od czytających moje zapisane myśli i dochodzę do wniosku, że chyba nie są one tylko moimi własnymi myślami. Dziękuję wszystkim, którzy w tych pełnych niepewności i hipokryzji czasach znajdują chwilkę, aby w tych przemyśleniach odnaleźć swoje poglądy i odczucia. Wiem, że sytuacja międzynarodowa jest napięta i bardzo skomplikowana, o wielu rzeczach dziejących się na granicy nie wiemy. Ale przecież nie ma wojny i obowiązuje zasada – niepisana i pisana – pomocy tym, którzy przed wojną uciekają i chcą ułożyć sobie w pokoju swoje i swojej rodziny życie.

Tekst poniżej nie jest mój, to list od przyjaciela w sprawie uchodźców. Trzeba i warto się nad nim pochylić siedząc przy ciepłym kaloryferze i za zastawionym po brzegi stołem. On pobudza do refleksji.

Drogi Ryśku,

ponieważ masz odwagę pisać i wielu to chętnie czyta, dlatego piszę do Ciebie o tym, co leży mi na sercu.

Poruszony sytuacją na granicy oczekiwałem jako chrześcijanin, ewangelik, udzielenia pomocy tym, którzy stanęli u naszych drzwi. Nie przekonały mnie wówczas słowa o terrorystach, zarazie, wojnie hybrydowej, manipulacji, bogatych migrantach etc. Widziałem jedynie kobiety i dzieci, rodziny czy młodych mężczyzn w trudnej sytuacji. Ta pomoc nie została im udzielona! Żaden żołnierz ani funkcjonariusz nie zostawiał wówczas wody ani kanapek. Więcej, nikt nie pozwolił podać butelki wody! A potem? Potem było tylko gorzej. Gdy nadeszły chłody i mrozy, ci, którzy znosili upał, zaczęli marznąć, gdy my siedzieliśmy w swoich domach, a żołnierze w swoich ogrzanych namiotach. Nie dopuszczono lekarzy, choć publiczna telewizja sygnalizowała i informowała o udzielaniu takiej pomocy.

Niestety, również jako Kościoły niewiele zrobiliśmy, choć doceniam nawet drobne akcje pomocowe. Jako chrześcijanie odwróciliśmy się od potrzebujących i od Chrystusa…

Gdy bliźni będący w potrzebie zaczęli umierać, wówczas zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem broniąc granic nie przekroczyliśmy granicy człowieczeństwa. Nie słyszałem jednak o ani jednym przypadku odmowy rozkazu „push back”. Rozkaz to rozkaz. Jak na wojnie albo w stanie wojennym czy wyjątkowym. Ludzie obudźcie się! Czy na pewno tego chcemy?

Zamiast ratowania ludzi pojawiły się nieskuteczne próby ratowania… wizerunku funkcjonariuszy i żołnierzy, niosących wreszcie plecaki pomocy. Spóźniona pomoc, pod międzynarodową presją, nagle urosła do rangi bohaterstwa. Gdzie byliście przedtem, gdy ludzie chcieli tę pomoc nieść i prosili was, abyście ją tylko przekazali? Czy skończyły się akty brutalnego zawracania z drogi dzieci i matek? Co robicie, by nie zamarzali i nie umierali z głodu? Czy ktokolwiek z was zwrócił uwagę przełożonym, lokalnym mediom, komukolwiek, na brak humanitarnej troski o drugiego człowieka?

Spóźnione odezwy, drobne akcje. Za to wszystko, w imieniu tych wszystkich zdesperowanych i zmanipulowanych, szukających lepszego życia, należy dziękować i to zauważyć. Szkoda, że możemy pomóc tak mało. Szkoda, że coraz więcej słyszymy o tych, którzy zamiast lepszego życia znaleźli śmierć na naszej granicy.

Mieszkający przy granicy nie chcą mieć do czynienia z tą „zarazą”. Zamiast podania żywności, często dzwonią po straż graniczną. Czy zapomnieliśmy już o tych, którzy w nieodległej historii wołali: „Tam! Tam jest Żyd!”?

Współczuję żołnierzom i funkcjonariuszom, którzy nie nocują w swoich domach. Współczuję, że muszą słuchać rozkazów rządu, który nie potrafi pomóc ludziom będącym w potrzebie. To koniec współczucia. Te wszystkie akcje wspierające dzielnych mundurowych nie przekonują mnie. Nie przekonają mnie ani koncerty w telewizji, ani akcje typu: „kawa dla żołnierza”, dopóki nie zaczniemy ratować i pomagać tym, którzy tej pomocy o wiele bardziej potrzebują.

Wojna niesie ofiary po obu stronach konfliktu. Rozczulanie się nad pogranicznikami i żołnierzami, bo przeżywają traumę (słyszałem nawet o próbie samobójczej) jest nieporozumieniem! Użyję drastycznego przykładu. Nad pobitą osobą pochyla się „lekarz” i mówi: „Ten, kto to zrobił, musi mieć poważne problemy emocjonalne”. Pewnie tak.

Dość roztkliwiania się nad żołnierzami odpychającymi dzieci – byle dalej od naszego chrześcijańskiego kraju. Służba żołnierza jest trudna w czasie konfliktu czy kryzysu. Sytuacja migrantów jest jednak daleko trudniejsza.

Trudno mi być dumnym z mojej ewangelickiej tożsamości i patrzeć na pozorowane lub obłudne działania, klajstrowanie sumienia i ten politycznie poprawny brak miłosierdzia.

Zostań z Bogiem. A dobry Bóg niech ma w opiece tych, którzy nie wiedzą, że w kościołach czytamy: „Byłem przychodniem, a nie przyjęliście mnie” (Mt 25,43).

Tyle mój przyjaciel. Przyznaję, że nasz Kościół i poszczególne parafie oraz lokalne organizacje pomagają uciekinierom na granicy. Ale pomaga się tyle, na ile stać i jakie są możliwości prawne, i logistyczne. Jako ksiądz wiem, że kilka parafii naszego Kościoła, Diakonia Polska, organizacje pozarządowe, starają się pomagać, ile mogą. I wierzę, że to robią, niekoniecznie upubliczniając swoją pomoc i chwaląc się udzielonym wsparciem, bo przecież nie o sławę i popularność tu chodzi.

„Zwiastun Ewangelicki” 2/2022