czas pandemii prędzej czy później minie, po nim musimy coś zaproponować.
Od parunastu lat, ze smutkiem przyglądam się zagubionej ewangelickiej młodzieży, dla której nie ma ze strony naszego Kościoła, wielu propozycji do wspólnego wypoczynku, ale także wypoczynku połączonego z pogłębianiem swojej wiary, uczestniczenia w dyskusjach o przyszłości parafii czy całego Kościoła. Inicjatywy tylko wewnątrz parafialne dla kilku zainteresowanych osób, nie rozwiązują problemu. Młodzi ludzie nie mają gdzie się spotykać, nie mają przestrzeni, płaszczyzny do wymiany swoich poglądów, trosk czy pomysłów. Komunikatory internetowe nie zastąpią realnego spotkania. A tylko podczas takiego, tworzą się prawdziwe uczucia i wzajemne relacje. A młodzi słyszą narzekania od starszych kierowane pod ich adresem, że nie interesują się parafią i że jest im obojętna.
Zapewne bardzo wielu czytających nie zgodzi się z moim punktem widzenia i oceną, ale ponieważ posiadam liberalne poglądy, to pozwalam innym mieć inne zdanie od mojego i nie narzucam nikomu tylko jedynie słusznej własnej opinii, dlatego proszę pozwolić mi nią się podzielić.
Urodziłem się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Moja mama bardzo szybko zaprowadzała mnie na niedzielne szkółki, abym tam poznawał kolegów, koleżanki z tego samego wyznania i zapewne, abym czegoś dowiedział się o Panu Jezusie. Do dzisiaj pamiętam, wspólne z kolegami zabawy, wycieczki i biblijne konkursy, które Panie prowadzące szkółki przygotowywały.
Później, już jako uczeń szkoły podstawowej, chodziłem na lekcje religii na plebanię, do klasy łączonej wiekowo, a zajęcia prowadzone przez księdza proboszcza zawsze miały charakter edukacyjny, czyli poszerzenia mojej biblijnej wiedzy. Ale pamiętam, że dość często wykonywaliśmy w ramach lekcji przy parafii, wspólnie jakąś pracę, czasami nam się to nie podobało i nie chciało jej się wykonywać, ale cóż było począć. Teraz rozumiem, że w serca nasze nieświadomie dla nas młodziutkich ewangelików, wprowadzano troskę o swoją parafię, o to jak wygląda, czy zadbane są cmentarze, czy jest porządek i co można dla niej jeszcze zrobić. To wyzwalało w naszych młodych sercach uczucie bycia potrzebnym, troski i przywiązania do swojej ewangelickiej parafii, ale i uczucie troski o siebie nawzajem. Jestem dzisiaj po latach przekonany, że dzięki tym drobnym pracom lepiej poznawaliśmy się wzajemnie i poznawaliśmy nasz lokalny ewangelicki Kościół. Szybko parafialni koledzy i koleżanki stały się moim towarzystwem z którym już jako młodzież, później także jako chórzyści razem spędzaliśmy czas. A ten wspólny czas w dużej mierze spędzaliśmy przy parafii i także działając dla parafii.
Później jak byłem troszeczkę doroślejszy, bo stałem się studentem teologii, oprócz pracy diakonijnej, czyli bycia przy tych, którzy są samotni w Węgrowie, pamiętając i wspominając wspólne młodzieżowe między parafialne spotkania, głównym celem dla mnie stało się organizowanie obozów młodzieżowych, wędrownych po Karkonoszach i po Beskidach i turnusów wypoczynkowych w Sorkwitach. Spotykaliśmy się wszyscy przez wiele lat na tych obozach w ilości 100 a nawet 150 osób, aby z różnych parafii i przestrzeni naszego kraju w trudnych czasach politycznych i gospodarczych zmian, być razem, śpiewać Bogu na chwałę , czasami przez kilka godzin, modlić się, ale także i może przede wszystkim aby być z sobą. Rozmawiać o swoich radościach i troskach o Kościele, poznawać się nawzajem i tworzyć ewangelicką społeczność mniejszości. Kościół inny niż Wielki Brat.
W trakcie dyskusji i wszelkich spotkań zawsze własna rodzinna parafia, w wypowiedziach uczestników zajmowała kluczowe miejsce. Tak poznawaliśmy innych i siebie. Przy okazji obozowych pobytów powstawały związki, zrodziły się małżeństwa, urodziły się dzieci, które to smutne, obecnie właściwie poza ewangelizacją nie mają gdzie i po co pojechać. A one tak jak my w młodości, także we współczesnych czasach chcą dyskutować, poznawać się, tworzyć swój mniejszościowy współczesny, ale inny i nie rodziców- Kościół.
Dlaczego to piszę? Oprócz w kilku parafiach na Śląsku Cieszyńskim, większość ewangelickich dzieci i młodzieży należy do bardzo malusieńkich, kilkunastu osobowych filialnych społeczności. Na ogół także, oprócz ewangelickiej międzyszkolnej i między parafialnej ewangelickiej religii, uczestniczą także w zajęciach religii katolickiej (ze względów organizacyjnych szkoły). Jest ich niewielu, nie wszyscy mogą, nie wszyscy chcą /to oczywiste/ i nie wszyscy mają także potrzebę, by uczestniczyć w sporadycznych spotkaniach z rówieśnikami, jeżeli takowe się odbywają przy parafii . Jeśli się odbywają, to są to kilku osobowe spotkania ludzi, których nic z sobą nie łączy, oprócz tego, że ich mama a może babcia posłała, czyli kazała im iść na młodzieżowe spotkanie, a ksiądz, jeśli chcą mieć ocenę na świadectwie szkolnym, to ich zobowiązuje do tego. Uczestników takich parafialnych spotkań nie może wiele łączyć, bo należą do różnych filiałów parafialnych, mieszkają w oddaleniu od siebie, nie znają się, wspólnie nic nie przeżyli. Nie mają co wspominać i nie mają wspólnych znajomych i wspólnych celów.
Pisząc te słowa podkreślam, że nie chodzi o realizacje zadań programowych dla katechety i nie chodzi o modlitewne uniesienia podczas ewangelizacji raz w roku. Kościół, Parafia to ludzie, wierni, zborownicy, myślący o sobie, znający się, wymieniający z sobą poglądy, tworzący przestrzeń w której rozwijamy się społecznie i religijnie. Ale także odnajdujemy miłość i rodzinę.
Kościół, to nie tylko ewangelizacyjne deklaracje i uniesienia czy katechetyczna wiedza, ale codzienne, realne tu na ziemi życie i pielgrzymowanie koło sienie i dla siebie w wierze w Naszego Pana. Jeśli chcemy istnieć jako ewangelicka społeczność w przyszłości, to musimy zmienić obecny model edukacji religijnej. Przepraszam, źle to nawałem, model nauczania, przyzwyczajania, propagowania ewangelickiego stylu życia i ewangelickiej pobożności i troski o siebie i o własną parafię. Kościół katolicki już zaczyna rozumieć, że wprowadzenie katechezy do szkół było błędem, bo uczeń często nie ma związku z własną parafią i wydaje mu się, że szkolna katecheza, mu wystarczy. Dla Kościoła mniejszościowego jakim jest nasz, lekcja religii w szkole albo w jakieś grupie międzyszkolnej, nie w swojej parafii i obcymi nagle kolegami i koleżankami, bo tylko w takiej formie, czasami można było podpisać porozumienie międzygminne lub między powiatowe dla grupy lekcyjnej, to też było i jest nie najlepsze rozwiązanie. Zniszczyło społeczność uczniowską parafii i zaowocowało brakiem potrzeby wspólnoty. Prawna konieczność rozdrobnienia uczniowskich grup, zgodnie z klasą i tworzenie jedno lub kilkuosobowych grup uczniów zgodnie z planem nauczania dla danego rocznika, zapewne pozytywnie wpłynęło na realizacje edukacyjnego planu zajęć, ale negatywnie wpłynęło po postrzeganie wspólnoty i wzajemne relacje wśród młodzieży i chęć tworzenia parafialnej społeczności w różnym wieku. Zresztą, co to za lekcja w której uczestniczy jeden uczeń lub kilku, sam na sam z katechetą i tak prze 8 lat edukacji szkolnej, Mordęga, i nie ma się co dziwić, że nie ma zainteresowania już jakimikolwiek innymi spotkaniami.
Też młode szkolne pokolenia nie widzą potrzeby spotkań na parafii, skoro już religię zaliczyli w szkole. Rozbudowane zajęcia pozaszkolne i brak czasu młodego człowieka, także nie służą, woli spotkań z przypadkowymi rówieśnikami na parafii. Jedyną korzyścią w głęboko diasporalnych i ubogich parafiach, które stanowią większość naszego Kościoła, jaką jest sformalizowanie zajęć katechetycznych, jest dla poszczególnych księży- katechetów, do których ja także się zaliczam, możliwość dorobienia sobie dzięki katechezie kilku złotych i dzięki temu szansa na jakąś minimalną emeryturę.
Musimy w innej formie, bo czasy i standardy i możliwości się zmieniły i są inne, stworzyć długotrwałą formacyjną i nie tylko ewangelizacyjną, ewangelicką propozycje dla dzieci, młodzieży, ale także rodzin. Potrzebujemy tego dla rozwoju i trwania ewangelickiego, luterańskiego Kościoła. Rozumiem, że oczekiwania współczesnych są inne od tych, którzy tworzyli grupy młodzieżowe przed laty. To oczywiste. Propozycja tworzenia wspólnoty nie ma być taka sama, ale musimy coś młodszym od nas zaproponować, bo pozostaną nam tylko wspomnienia.