I dożyliśmy zarazy w XXI wieku! Jest to obecnie i zapewne jeszcze długo będzie temat pierwszoplanowy. Spory polityczne jakby umilkły, mimo że kampania prezydencka w toku, bo teraz największym wspólnym wrogiem jest wirus. I to jest prawda – wspólnym. Koronawirus jest wrogiem wszystkich: mieszkających na Wschodzie i Zachodzie, bogatych i uboższych.
Przy okazji można zauważyć jak wielki wpływ ma uchwalone prawo na naszą rzeczywistość. Mam na myśli prawo państwowe, uchwalane przez parlament i stosowane w praktyce przez sędziów w sądach powszechnych. Ale także prawo obowiązujące w naszym, ewangelickim, Kościele uchwalone przez Synod Kościoła, określające porządek i formy obowiązujące w Kościele, a stosowane przez poszczególne rady diecezjalne i parafialne oraz przez proboszczów.
Wśród duchownych rozwinęła się, na płaszczyźnie korespondencji mailowej, pełna troski o wiernych dyskusja w związku z zagrożeniem epidemiologicznym i możliwości, a może konieczności odwołania nabożeństw. Dyskutowano też o udzielaniu Komunii Świętej pod postacią chleba i wina. Podawać na rękę czy przez zamaczanie opłatka w kielichu? A może tylko pod postacią chleba?
Może poprzez tę sytuację Bóg w swojej mądrości daje nam w pasyjnym czasie taki przekaz, abyśmy zbliżyli się do Jego Słowa? Starsze osoby, te które przeżyły wojnę, czas komunizmu, odosobnienie w więzieniu lub w obozie, wspominają, jak ważne było dla nich przywoływać z pamięci Słowo Boże. Przypomnieć Jezusowe przypowieści, starotestamentowe psalmy, proroctwa. Jak ważna była wtedy modlitwa czy strofy pieśni które znali na pamięć. Ważna była też modlitwa spowiednia, często wypowiadana własnymi słowami. Dobrze zdawali sobie sprawę, że nie przeżywają liturgicznej czynności, ustalonego porządku nabożeństwa, bo ani okoliczności, ani czas, w którym przyszło im żyć, nie sprzyjał w tym momencie liturgicznym formom i czynnościom. Ile z Biblii pamiętali, tyle przekazywali dalej i tym Słowem Bożym dzielili się z współobecnymi w niedoli. W przywołanych rozmowach nie mówili, że brakowało im Komunii Świętej, choć zapewne i ten brak odczuwali. Pamiętali, że potrzebowali Dobrej Wieści, czyli Ewangelii.
Absolutnie nie występuję tu przeciwko Sakramentowi Stołu Pańskiego, ale warto pamiętać, że nabożeństwo, spotkanie z Bogiem, to przede wszystkim wsłuchiwanie się w Słowo Boże i rozmowa z Bogiem, oddanie Mu chwały w śpiewanych pieśniach i modlitwach. Jeśli ktoś z oczywistych obecnie zaistniałych względów w tegorocznym czasie pasyjnym i w wielkanocne święta nie przyjmie Sakramentu Wieczerzy Pańskiej, to Pan Bóg – jestem przekonany – nie będzie się na niego gniewał. Nie będzie mu to poczytane za grzech zaniechania czy lekceważenia.
W naszą codzienność, w rozumienie i postrzeganie Boga, w ewangelicką tożsamość diasporalnego Kościoła wdarła się nauka i zwyczaje Kościoła Rzymskokatolickiego, zwłaszcza dotyczące mszy eucharystycznej. Warto przypomnieć sobie, że w Kościołach ewangelickich jest trochę inaczej. Udział w Komunii Świętej jest radością spotkania żywego Boga przy Jego Stole i to oczywiste, że pragnienie takiego przeżycia powinno być częste. Ale nieprzystąpienie do Wieczerzy Pańskiej nie jest grzechem śmiertelnym, z którego wielokroć będziemy musieli się spowiadać. Ważne jest Słowo Boże, życie w jego bliskości i jego rozważanie.
Może dobrze, że te święta będą dla wielu z nas inne. Chcieliśmy przecież tego, wielokrotnie podkreślając, jak bardzo zależy nam na tym, aby święta nie były powszednie, pełne komercji i świątecznego targu. Wszystko wskazuje na to, że najbliższy czas spędzimy w pokorze, bez hałasu i zakupowego opętania.
Nasi przodkowie, ewangelicy, podczas kontrreformacji czy podczas różnych trudnych momentów historycznych, gromadzili się w domach, rodzinnie z przyjaciółmi, na rozważaniu Słowa Bożego. Do tego celu został przygotowany niegdyś porządek domowych nabożeństw. Ostatnio niepotrzebny, bo żyjemy w pokoju i dostatku, i możemy swobodnie chodzić do kościoła.
Jeśli z przyczyn od nas niezależnych nie spotkamy się w świąteczny czas w kościele, to może warto we własnym domu z najbliższymi wyłączyć na chwilę telewizor i komputer, a otworzyć się na działające w Duchu Świętym Słowo Boże. Może ktoś najmłodszy z rodzinnego kręgu – wnuczek, może konfirmant, może mama albo babcia, może ktoś inny z siedzących przy stole, zaproponuje, by wsłuchać się w ewangelię męki i śmierci, a dwa dni później w ewangelię zmartwychwstania Pana Jezusa? Ktoś inny z obecnych w imieniu wszystkich zebranych zmówi modlitwę. Wszyscy spojrzą sobie w oczy, powiedzą sobie dobre słowo – i w ten sposób będą społecznością świętych. Nie będzie to nabożeństwo liturgiczne, sprawowane w kościelnych szatach, nie będzie spowiedzi i absolucji udzielonej przez księdza, nie będzie Komunii Świętej konsekrowanej przez powołanego duchownego. Będzie społeczność ludzi wierzących, modlących się i przeżywających czas wspominania Bożej śmierci i zmartwychwstania.
Jestem przekonany, że takie domowe spotkanie ze Słowem Żywego Boga na długo pozostanie w naszej pamięci, że będzie się o nim opowiadało kolejnym pokoleniom. Najważniejsze nie są bowiem kościelne paragrafy i ustalone zwyczaje, ale Bóg działający przez Ducha Pocieszyciela. On nie będzie miał pretensji, że nie spotkaliśmy się z nim w Komunii Świętej. On wszystko o nas wie, On zna przyczyny, On jest mądry i pełen miłości, i bardzo wyrozumiały.
„Zwiastun Ewangelicki” 7/2020