To, co dzieje się, w naszej przestrzeni publicznej, zakrawa już na groteskę albo jakiś obłęd, albo całkowitą amnezję. Źle mi się z tym żyje. Właściwie powinienem zaskarżyć elity polityczne, że zabiły we mnie radość życia, radość bycia ewangelickim księdzem, czyli opowiadającym o Bożej miłości, Bożym zbawieniu z łaski. Radość z bycia opowiadającym o prawdzie, uczciwości i namawiającym do dobroci względem innych.
Przedłużające się polityczne kłótnie, buta i polityczna arogancja unieszczęśliwiają ludzi, którzy muszą w tym, czy tego chcą czy nie, uczestniczyć. Odbiera większości Polaków moc i radość bycia szczęśliwymi. Jednocześnie – i to jest najgorsze – uniemożliwia w praktyce bycie uczniem Pana Jezusa, którego słowa chciałoby się realizować niosąc potrzebującym i zagubionym wsparcie.
Współcześnie gdy, właściwie wszystkim nam żyje się dobrze, bez wojen, niedoborów w sklepach, gdy granice państw dla nas są otwarte, powinniśmy być szczęśliwi. Ja też powinienem być szczęśliwy. Powinienem, ale nie jestem, bo jest mi wstyd i lękam się o to, co stanie się w moim kraju w najbliższych dniach czy miesiącach. A towarzysząca mi bezsilność zabiera mi radość bycia wolnym i szczęśliwym.
Pamiętam, jak przestaliśmy być państwem socjalistycznym, gdy za wszelką cenę jako społeczeństwo chcieliśmy dołączyć do państw zachodnich. Wtedy wszyscy politycy od lewej po prawą stronę sceny politycznej, namawiali i zapraszali zachodnie firmy, zagraniczny kapitał, aby chciał inwestować w naszym kraju i wzmacniał naszą gospodarkę. Później, gdy pojawiła się nadzieja wejścia w struktury Unii Europejskiej, przez wiele lat dostosowywaliśmy nasze polskie prawo do norm obowiązujących na zachodzie Europy. To był tak zwany okres przedakcesyjny. W tym czasie podpisaliśmy wiele konwencji, umów międzynarodowych, zmienialiśmy nasze normy i przepisy, aby były klarowne i spójne z europejskimi. W końcu staliśmy się równoprawnymi członkami Unii Europejskiej. Wreszcie nasze uczelnie, firmy i zakłady pracy na określonych prawem i wzajemnie uznanych zasadach działały na równi z europejskimi. Wreszcie, jak tego chcieliśmy, zagraniczne marki, rozgłośnie radiowo-telewizyjne, firmy, sklepy, wybudowały u nas swoje przedstawicielstwa, dały zatrudnienie polskim obywatelom.
I teraz nagle pojawia się pogląd, że kierowane niegdyś do zachodnich firm zaproszenia, aby i u nas w Polsce działały i podzieliły się własnym kapitałem i technologiami, że to było złe! Było niepotrzebne, bo obecność zagranicznego kapitału w naszej przestrzeni zabiera nam narodową suwerenność. Zatem należy rozumieć, że wtedy przed laty, gdy byliśmy w potrzebie, gdy one pomagały nam wychodzić z gospodarczej zapaści – były dobre, a teraz już są złe i zbyteczne.
Zapewne podobnie należy rozumieć spór o praworządność i przestrzeganie norm prawnych, do których się dostrajaliśmy w okresie przedakcesyjnym. Prawo, które zmienialiśmy przez lata i które ujednoliciliśmy z europejskim – podobnie jak i inne państwa wstępujące do Unii Europejskiej – nagle obecnie jest złe i nie powinno obowiązywać w naszym kraju, bo rzekomo ogranicza naszą wolność i suwerenność. Innym europejskim państwom nie ogranicza, tylko nam! Przecież przed wstąpieniem do UE zmienialiśmy je z własnej woli, aby było wspólnym prawem obowiązującym we wszystkich cywilizowanych krajach, czyli państwach tej wspólnoty.
Pamięć nasza jest krótka i niestety politycznie uwarunkowana.
Odnośnie uchodźców – też zapomnieliśmy o niedawnych czasach, gdy nasi rodacy uciekali za granice obozu państw socjalistycznych. Zapomnieliśmy, jak pomagano nam, Polakom, gdy handlowaliśmy, aby zarobić parę groszy na wiedeńskich czy berlińskich ulicach. Jak w krajach zachodniej Europy nam, Polakom, przedostającym się przez zasieki i zaminowane pasy zieleni, podawano życzliwą dłoń, przyjmowano i wspierano.
Dzisiaj, gdy patrzymy na uciekinierów umierających w lasach przy naszej wschodniej granicy, już nikt nie wspomina i nie chce pamiętać o obozach dla uchodźców, gdzie chronili się nasi rodacy i obywatele innych socjalistycznych państw. To trwało przez wiele lat. Potem, w państwach zachodnich znajdowali nowy dom i ojczyznę. Nie przypominam sobie, by któryś z zachodnich rządów odsyłał z powrotem, za graniczne zasieki, tych, którym udało się przedostać na wymarzony Zachód.
To smutne, że dla celów politycznych, manipuluje się najnowszą historią polskiej emigracji. Zniekształca prawdę, wiedząc, że wielu głosujących w wyborach, ze względu na swój wiek, nie może pamiętać lat 80. i 90. XX wieku. Tego, jak wyglądał kryzys ekonomiczny, jak szalała inflacja i jak chcieliśmy, by choć trochę było w Polsce jak na zachodzie. Tego, jak wiele wsparcia otrzymaliśmy i jak wiele dobrego w nowych państwach ich gospodarze dali tym, którzy stąd uciekli.
Wydaje się, że ta manipulacja jest po to, jak wspomniał jeden z prawicowych polskich parlamentarzystów, aby powrócić do średniowiecza. Wtedy byliśmy, według niego, silnym, katolickim, normalnym, bez jakichkolwiek mniejszości, społeczeństwem. To prawda, niektórzy chcieliby, aby powróciła średniowieczna i kościelna ocena grzechów i narodowych postaw, publiczna chłosta, łamanie kołem wszystkich tych, którzy nie mieszczą się w katolickim i narodowym schemacie. Aby powróciły kościelne sądy i publiczne piętnowanie tych, którzy mają inny pogląd i kierują się innymi niż większość zasadami i uczuciami. Jako heretyk, bo protestancki ksiądz – przecież bulla wyklęcia nadal na luteranach i innych protestantach ciąży – odczuwam zażenowanie, trwogę, strach i wstyd.
„Zwiastun Ewangelicki” 22/2021