– rozmowa z Lidią i Karolem Schoenfeldami
W lasowickiej parafii pełnicie Państwo funkcję kościelnych w filiale w Oleśnie ponad czterdzieści lat. Ponadto Pan jest członkiem rady parafialnej ponad pięćdziesiąt lat i skarbnikiem parafii prawie trzydzieści lat. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w sali parafialnej w Oleśnie, gdy prawie ćwierć wieku temu zostałem tu skierowany do służby. Jak Pan postrzega te pięćdziesiąt lat pracy w filiale i parafii, bycia w Kościele i dla Kościoła? Jak to się zaczęło?
Karol Schoenfeld: Kiedyś znajoma mi powiedziała, że jej ojciec był kościelnym pięćdziesiąt lat, pomyślałem wtedy, że to jest niemożliwe. Skoro już ponad 40 lat jestem kościelnym tutaj, w Oleśnie, to może, jak Bóg pozwoli, chętnie dociągnę do tego, co wydawało się kiedyś niemożliwe, do pięćdziesięciu lat. Jesteśmy z żoną na dobrej drodze, żeby tylko zdrowie dopisało. Czuję się zobowiązany i przywiązany do Kościoła. W ogrodzie przydomowym sadzę czy wysiewam kwiaty, które zdobią ołtarz. I staram się, aby coś urosło, przez cały rok. Zimą na ołtarzu jest ogrodowy susz. A radnym parafii, konkretnie z filiału w Oleśnie, po prostu przed laty mnie wybrano, nadal wybierają, więc jestem.
W kościele spędzacie Państwo nie tylko godzinę czy półtorej w niedzielę i święta, ale co piątek, też w sobotę, a czasami i poniedziałek. Tej pracy porządkowej wokoło kościoła i wewnątrz jest dosyć dużo i we dwoje tak krzątacie się od czterdziestu lat. Czy bierzecie z kogoś wzór, na przykład z osoby, która była tu wcześniej kościelnym?
Lidia Schoenfeld: Poprzednikiem naszym był Helmut Breidel, który pełnił te obowiązki osiem lat. To był mój szwagier, a jego żona była moją siostrą, Wyjechali na stałe do Niemiec i przekazali nam to zobowiązanie, o którym mówił mąż, że ma być czysto, ładnie i zadbanie przy kościele. Wyjeżdżając powiedzieli: „Karolu, Lidziu, w kościele i na zewnątrz ma być pięknie. Proszę, dbajcie o kościół, my wyjeżdżamy”. Niestety szwagier już zmarł, ale bezpośrednio po wyjeździe z Polski przez wiele lat oboje interesowali się, jak wygląda przy kościele, co się dzieje w Oleśnie, jak funkcjonuje parafia.
Wydaje się, że co najmniej trzy dni w tygodniu w różnym wymiarze czasu, poświęcacie kościołowi. Koszenie trawy, przycinanie żywopłotu i dbanie o porządki wewnątrz – dość sporego tego. Nie męczy Was ta służba?
K. Sch.: W naszym wieku już męczy, ale to jest obowiązek, ale także zadowolenie z tego, że kościół schludnie wygląda. Pomimo że jest nas ewangelików w Oleśnie i okolicy mało, to zawsze jest zadbany i nie musimy się wstydzić. W tej pracy pomagają nam też inne rodziny i osoby. Gdy jest większa rzecz do wykonania, prawie wszyscy członkowie filiału przychodzą, aby razem pracować. Także ich troskę o nasz kościół trzeba zauważyć i dziękować za zaangażowanie.
To prawda, miło wejść do środka. Sam jeszcze przed nabożeństwem, gdy jeszcze jest pusto i spojrzę na ołtarz, to w sercu wzdycham: „Ojej – ale ładnie!”.
L. Sch.: Nam też tak się wydaje i serce wtedy naprawdę czuje satysfakcję.
Jest też drugi wątek Waszego życia i naszego spotkania – ptaszki. To hobby Pana Karola trwa chyba równie długo jak służba na rzecz filiału. Jakie to ptaki i dlaczego one, jak długo już to trwa?
K. Sch.: W 1981 roku brat wyjeżdżając na stałe do Niemiec dał mi dwa czy trzy ptaszki i od tego się zaczęło. Wkrótce, od osiemdziesiątych lat, kanarki stały się moją pasją. Od 2002 roku należę do Związku Polskich Hodowców Kanarków.
Czy jako hodowca ma Pan jakieś sukcesy?
K. Sch.: Ponad 10 razy byłem mistrzem Polski, wicemistrzem Polski też byłem kilkakrotnie. W ostatnich dwóch latach, to wielka szkoda, ale Mistrzostwa Polski zostały odwołane, przeszkodziła pandemia, a w ostatnim roku ptasia grypa. Natomiast odbyły się mistrzostwa Opolszczyzny, naszego klubu i tam zająłem dwa pierwsze miejsca i dwa drugie w poszczególnych kategoriach.
Pogratulować, a ile ma Pan tych kanarków? I jak długo żyje taki ptaszek?
K. Sch.: Trudno powiedzieć, ale jest ich ponad 200 sztuk. Dla celów hodowlanych i na wystawy kanarek żyje około czterech lat, ale może dożyć lat dziesięciu.
Zajmowanie się kanarkami ich obsługa, troska, doglądanie, to zajmuje zapewne sporo czasu?
K. Sch.: Tak, około czterech godzin rano, a wieczorem trochę mniej.
Gdy budzi się Pan rano, to pierwszy krok kieruje do kanarków, czy do kuchni?
K. Sch.: Do kuchni, ale po to, by przygotować śniadanie kanarkom, nie sobie. Przygotowuję pokarm jajeczny i też z innych artykułów, które muszą jeść – powinny dostawać pokarm składający się z roślinnych kiełków. Mam dwa rodzaje ptaków – kanarki żółte i czerwone, pokarm dla żółtych jest inny, a dla czerwonych też inny.
Czy żona nie bywa zdenerwowana i zazdrosna o to, że mąż tyle poświęca czasu ptakom?
K. Sch.: Nie, doba ma 24 godziny, a tylko kilka poświęcam kanarkom, pozostaje jeszcze dużo.
A Pani Lidia jak uważa?
L. Sch.: Czasami to trochę mi żal, że nie możemy nigdzie razem wyjechać, na przykład na urlop. Poszlibyśmy razem pospacerować albo potańczyć, ale mąż musi zostać w domu i opiekować się ptaszkami.
Posiadanie tylu kanarków to jak duże gospodarstwo, tylko że zwierzęta są malutkie. I pewnie trudno o zastępstwo, znalezienie kogoś, kto by się znał i chciał przez kilka dni uczciwie się zajmować kanarkami?
K. Sch.: Tak, jest u nas podobnie, jak u rolników posiadających duże gospodarstwa – jeśli jest jakaś uroczystość rodzinna to o odpowiedniej godzinie, nie bacząc na to, czy podają obiad, czy muzyka gra, trzeba się zabierać i wracać do gospodarstwa, trzeba zatroszczyć się o ptaszki.
Wspomniała Pani o wspólnych wyjazdach, których brakuje, ale także, że chciałaby potańczyć. Czy to jest kolejne hobby albo kolejna radość, która was łączy?
K. Sch.: Pomimo tego, że wyjazdów razem nie za wiele, ale jakoś sobie to rekompensujemy wchodząc do różnych klubów tanecznych i tańcząc. Ta wspólna pasja towarzyszy nam od dnia ślubu, czyli to będzie 52 lata! Jeśli tylko nadarza się okazja, to wykorzystujemy wszystkie. Nawiasem mówiąc w 1969 roku zdobyłem mistrzostwo Opolszczyzny w tańcach klasycznych. Byłem też czwarty na mistrzostwach Polski Południowej w Cieszynie.
Odległe to czasy, ale składam kolejne gratulacje. Czy te taneczne sukcesy wytańczyliście Państwo razem?
L. Sch.: Nie, jeszcze wtedy nie znaliśmy się. Poznaliśmy się później i bardzo szybko zostaliśmy małżeństwem.
Muszę wyznać, że mam naprawdę wielką satysfakcję i wielką radość, że w parafii w Lasowicach Wielkich, mamy tak nietuzinkowych ludzi. Czego powinienem Wam życzyć?
K. Sch.: Tylko zdrowia, żeby Bóg nam je dał, to będziemy jeszcze działać. Czasami pojawia się myśl: „Znajdź młodszych, przekaż to”. Ale nie, nie można teraz zrezygnować, mamy cel: dociągnąć do 50-lecia bycia kościelnymi.
Rozmawiał ks. Ryszard Pieron
zdjęcia Aneta Domańska
„Zwiastun Ewangelicki” 13-14/2022