W związku z pandemią obywatele narodowych państw prawie całego świata gnieżdżą się, zgodnie z posiadanym obywatelstwem, na terytoriach swoich krajów. To zrozumiałe, żadne państwo nie chce podczas tego wyjątkowego stanu brać na siebie odpowiedzialności za cudzoziemców. Wydarzeniom o charakterze ponadgranicznym, jak wojny albo katastrofy ekologiczne, towarzyszy na ogół zamykanie granic i ograniczanie wolności przemieszczania się. Rzekomo dla dobra obywateli i ich bezpieczeństwa.
W ten sposób zarazem jednak odbiera się im wolność nawiązywania relacji i choćby porównywania, jak rozwiązuje się problemy w różnych środowiskach i różnych krajach. Po I wojnie światowej społeczeństwa uważały, że zamknięcie granic służy ich dobru i jest tylko czasowe, prawda okazała się inna. Podobnie było po II wojnie światowej, gdy zamknięcie granic w Europie było szczególnie długie, dla – jak powiadali rządzący – „dobra mieszkańców jej wschodniej części”.
Jesteśmy spadkobiercami Reformacji, czyli najważniejszą wartością, jaką posiadamy, jest niesfałszowana prawda Słowa Bożego zapisana w Biblii. Ale to oznacza także nieskrępowane prawo do wypowiedzi, do wyrażania swoich poglądów, do wolności przemieszczania się, podejmowania wolnych wyborów. To także pewność, że żaden ludzki czy kościelny sąd – to nie jest osąd Boży i ostateczny.
Ostatnio spotkałem kilka osób, nieumiejących sobie poradzić z sytuacją, w jakiej przychodzi im żyć w naszym kraju. Pomimo zakazu przemieszczania się przyszli, właściwie do kapelana więziennego, o którym słyszeli, że spotyka się z ludźmi będącymi w depresji, odosobnieniu, którym towarzyszą myśli samobójcze, którzy są zagubieni. Z jednej strony stan epidemii i zamknięcie w murach swoich mieszkań czy domów, z drugiej strony coraz częstsze zamknięcie ust i strach przed drugim człowiekiem, bo pojawia się niepewność i trwoga, związane z posiadanymi poglądami politycznymi i tym, jak na nie zareaguje rozmówca.
Zapanował powszechny brak zaufania. W przekazie publicznym na ogół słyszymy wypowiadane oszczerstwa, powszechne we wzajemnych społecznych relacjach są niedomówienia. To wpływa negatywnie na wielu ludzi. Zamykają się w sobie, stali się nieufni. Nie widzą potrzeby spotkania się z drugim człowiekiem, towarzyszy im lęk przed kłótnią w związku z zaistniałą sytuacją polityczną i epidemiologiczną, w związku posiadanymi własnymi poglądami. W naszym kraju właściwie wszystko stało się polityczne i nie ma przestrzeni do rozmowy na inny temat. Panuje wielka nerwowość i brak woli wzajemnego wysłuchania i zrozumienia. To, co niedawno jeszcze obserwowaliśmy tylko u polityków, można zaobserwować już u większości obywateli. Długo nie da się tak żyć.
Ci spośród nas, którzy pracowali za granicą, tęsknią, aby wyjechać wreszcie, tak jak przed epidemią, do pracy. Aby mieć za co żyć, to zrozumiałe, ale z drugiej strony, aby odpocząć od politycznego i międzyludzkiego napięcia! Wielu innych obywateli Polski myśli także o wyjeździe, wcale nie za chlebem czy w poszukiwaniu lepszego standardu życia, ale dla spokoju i powrotu do normalności w międzyludzkich kontaktach. Tam, gdzie modlitwa nie będzie polityczna, a posiadanie własnego zdania nie będzie wywoływało agresji. Słowo będzie miało wagę i znaczenie.
Zapewne dotyczy to ludzi różnych wyznań. Jednak jako ewangelicki duchowny chcę zwrócić uwagę na ewangelickie wartości: prawo do wolności słowa i do własnych opinii i poglądów, do prawdy wypowiadanej w przestrzeni publicznej. My, ewangelicy, jesteśmy przyzwyczajeni do wolności, bo ona świadczy o naszym życiu z Bogiem i cechuje nasze postrzeganie bliźniego. Trzeba przypominać i opowiadać, że ewangelickim społeczeństwom Europy i świata obcy jest strach przed ujawnianiem poglądów, obce powszechne zakłamanie i upolitycznienie wszystkiego, co składa się na nasze codzienne życie. To nie jest zgodne z nauczaniem naszego Pana, pełnego miłości i akceptacji nauczyciela z Nazaretu, Jezusa, Zbawiciela świata. Trzeba głośno przypominać, że takie postępowanie doprowadza ludzi do poczucia nieszczęścia i depresji. Odsuwają się od przyjaciół, zamykają się w sobie, ale w swoim zagubieniu przestają także rozmawiać z Bogiem! Tracą wiarę i sens życia. To uboczny efekt epidemii, ale też upolitycznienia prawie każdej przestrzeni życia w naszym kraju.
W tej sytuacji nie możemy zapominać o modlitwie. Ku zbudowaniu i wzmocnieniu zagubionych i słabych serc, proponuję wspólną modlitwę i zastanowienie się nad szczególnie dziś aktualnym fragmentem Słowa Bożego ze Starego Testamentu. Kaznodzieja Salomonowy tak powiada: „Wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem ma swoją porę: Jest czas rodzenia i czas umierania; jest czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono. Jest czas zabijania i czas leczenia; jest czas burzenia i czas budowania” (Kz 3,1-4).
Panie Boże, wszystko, co dzieje się na ziemi, Ty zaplanowałeś, i nic nie może wydarzyć się bez woli Twojej. Często nie rozumiemy tego, co przeznaczyłeś w swojej mądrości, aby dotyczyło nas. Nie rozumiemy Twoich planów. Wiemy, że także obecnie w naszym zagubieniu i zamknięciu, czasach pełnych niepewności i strachu, Jesteś w nas i przy nas. Dziękujemy i oddajemy się pod Twoją opiekę, bo Twoimi jesteśmy. Amen.
„Zwiastun Ewangelicki” 11/2020