Widzenie własne

blog proboszcza

Partnerstwo

Przyznam, że męczy mnie już rozpoczęta znów na nowo publiczna dyskusja na tematy obyczajowe: o aborcji, związkach partnerskich, tabletce „dzień po” itd. Od ponad trzydziestu lat, czyli całe moje dorosłe życie, o tym się tylko gada i gada, ludzie się kłócą, zrywają ze sobą kontakty i nic dobrego to nie przynosi. W fundamentalistycznym i skrajnie katolickim społeczeństwie, a tak naprawdę mało religijnym, przywódcy i zarządzający mają na ogół inny pogląd, niż ci, którzy ich wybierali, bo nie tylko pod kątem światopoglądu wybiera się polityków. Dopóki żyje to pokolenie, i ja w nim, chyba niewiele da się zmienić.

Podobnie jest też w środowisku ewangelickim. Niestety i w państwie, i w Kościele, co dzieje się automatycznie, bo przecież obywatel to też współwyznawca, są środowiska, które chcą zaostrzać podział światopoglądowy i wydaje im się, że większość mieszkańców kraju powinna myśleć tak jak one. Chyba jednak się mylą i tak nie będzie. Podkreślić trzeba, że wśród znanych mi ewangelików większość nie za bardzo interesuje się poglądami i zasadami religijnymi czy światopoglądem innych osób. Pobożność sąsiada raczej ich nie zajmuje. Żyją i mają swoje problemy dnia codziennego. Dopiero rozpoczęta publiczna dyskusja, wywołuje zainteresowanie i wpływa na emocje i podziały między ludźmi.

Poglądy mamy określone

Uważam, że w kwestiach światopoglądowych w państwie i Kościele raczej nie zmienia się poglądów. Albo zainteresowany uważa tak, albo inaczej, jakieś rozwiązanie jest dla niego dopuszczalne i jest za albo czegoś nie dopuszcza i jest przeciw. I koniec! Strony się wzajemnie nie przekonają. Nikt nie zmieni poglądów, nie ma więc o czym dyskutować. Można swoje argumenty stale na nowo wałkować i na nowo wzniecać kłótnie. Straszyć wykluczeniami i osądami ziemskimi i anielskimi. I wzywać do zmiany stanowiska lub do nawrócenia. Poglądy w społeczeństwie, a przecież częścią społeczeństwa są członkowie Kościołów, są określone i zdefiniowane.

W powszechnym przekonaniu zdecydowanej liczby obywateli naszego kraju – i chyba też naszych współwyznawców – za wszystkie te dyskusje oraz za restrykcyjne prawo odpowiada większościowy Kościół i jego namiestnicy, i polityczni wychowankowie noszący różne tytuły i sprawujący odpowiedzialne funkcje. Przy tej okazji warto zauważyć, że za kilka lat możemy, niestety, zaobserwować jeszcze większy odpływ ludzi z Kościoła i odwrót od wszelkiej kościelności. Kurczowe trzymanie się nieakceptowalnych powszechnie zasad i średniowiecznej retoryki, straszenie gorejącym piekłem i niedopuszczaniem do sakramentów, już nie działa na obywateli i na wiernych. Coraz mniej ludzi się temu poddaje i nie traktuje straszących poważnie.

Rzeczywistość jest właśnie taka

Powolutku zmierzam do właściwego tematu. Nie rozumiem, dlaczego toczy się taka społeczna i „kościelna” dyskusja na temat prawnego usankcjonowania związków partnerskich. Przecież znaczna część społeczeństwa funkcjonuje w takich związkach! Żyje w nich, często nie zdając sobie z tego sprawy. Nasze dzieci, zanim założą lub chociaż wyjdą z domów, latami żyją w związkach partnerskich. Bardzo często z tych związków rodzą się dzieci. Już prawie 30% dzieci uczęszczających do szkół, to takie, które przyszły na świat w związkach partnerskich. To jest naprawdę dużo pozamałżeńskich dzieci – po kilkoro w każdej szkolnej klasie. Zapewne w naszych rodzinach są osoby, które się rozwiodły, które żyją z nowymi partnerami na tzw. kocią łapę i z tych związków także niekiedy rodzą się dzieci. I nikomu jakoś to nie przeszkadza. Przyzwyczailiśmy się do czegoś, co jeszcze kilkanaście lat temu było społecznie piętnowane.

Wiele przypadków, wiele pytań

Bardzo wielu samotnych lub jak współcześnie się mówi pojedynczych, bo tak ułożył się życiowy los, także owdowiałych osób starszych, nawet w mocno zaawansowanym wieku, szuka partnera na starość. Te osoby raczej już nie myślą przede wszystkim o intymnym współżyciu, jak się to najczęściej sugeruje sprowadzając związki partnerskie tylko do seksu, ale szukają towarzysza życia, przyjaciela – właśnie partnera. Czasem innej płci, czasem tej samej. Wzajemnie stają się dla siebie najbliższymi i obdarzają najszczerszym uczuciem troski, miłości i wzajemnego szacunku. Tworzą rodzinę – wszyscy z najbliższego i sąsiedniego otoczenia o tym wiedzą i towarzyszą im na ich wspólnych ścieżkach życia.

Inny przykład. Po orzeczeniu małżeńskiego rozwodu i prawomocnym wyroku sądu rodzinnego bardzo często opieka i wychowanie dzieci przypada mamie, która na ogół powraca do swojego rodzinnego domu i zamieszkuje ze swoją matką – babką dzieci. Często wspólnie jako dwie kobiety wychowują dzieci, bywa, że córki – też dziewczynki. Tworzą jednopłciową rodzinę! I nikt się temu nie sprzeciwia. Można by przywoływać jeszcze inne sytuacje i każda będzie odmienna, indywidualna.

Dlatego rodzi się pytanie: dlaczego partnerska rodzina – bo tak ją trzeba nazwać – po 10 czy 20 latach bycia dla siebie i z sobą, nagle okazuje się gorsza od innych? Na przykład pozbawiona jest możliwości dowiedzenia się o stanie zdrowia i leczeniu chorującego w szpitalu partnera. Albo gdy jedna ze stron umrze, a była naturalnym rodzicem dziecka, jej partner nie może nadal, jak było do tej pory, często po wielu latach wspólnego wychowywania dzieci, zajmować się nim wychowawczo? Dlaczego nie może w sposób naturalny dziecka przysposobić albo adoptować? Takich i podobnych pytań jest wiele.

Akt notarialny to za mało

I jeszcze jedno zagadnienie, nie do końca w przestrzeni publicznej poprawnie rozumiane. Akt notarialny. Jest on często w dyskusji o związkach partnerskich przywoływany jako wystarczające zabezpieczenie. Zauważmy, że notariusz, to nie to samo, co Urząd Stanu Cywilnego. Wiele rzeczy można notarialnie ustalić, to prawda, ale o danym akcie wszyscy musieliby wiedzieć, znać tę konkretną kancelarię notarialną i powoływać się na zapisy poczynione w określonym akcie notarialnym. I najlepiej mieć je przy sobie. Na przykład chcąc odebrać dziecko o innym nazwisku z przedszkola.

Ponadto nie wszystkie ewentualne zdarzenia mogące zajść w przyszłości da się przewidzieć i opisać w akcie notarialnym. Bardzo trudnym i także kosztownym zabiegiem jest odszukiwanie konkretnych zapisów notarialnych i ich dochodzenie. Na takie działanie na ogół nie ma czasu, bo ktoś na przykład umiera albo po prostu znajduje się w oddaleniu od właściwej kancelarii notarialnej. Jest to możliwe, ale skomplikowane, a szczególnie dla małoletnich i ludzi spoza kręgu wtajemniczonych bardzo utrudnione. Dlatego w notarialnej praktyce jest tak, że zapisy notarialne, na ogół później przedkłada się do właściwego sądu, a ten na podstawie aktu notarialnego dokonuje odpowiednich zapisów. Wówczas sąd posiadając ogólnie dostępną sieć informacyjną, podobnie jak Urzędy Stanu Cywilnego, z dowolnego miejsca jest w stanie odczytać i nakazać respektowanie zapisów dotyczących danej osoby czy sprawy.

W związkach partnerskich chodzi przede wszystkim o usprawnienie dostępu do wiadomości, udostępnienie praw i gwarancji obywatelskich i zobowiązań partnerów względem siebie. Absolutnie nie sprowadzałbym ich tylko do homoseksualnych przypadków. W tej kwestii, czy nam się to podoba czy nie, chodzi o prawne umocowanie współczesnej międzyludzkiej rzeczywistości, z którą spotykamy się na co dzień i nawet nie zdajemy sobie z niej sprawy, bo taka stała się naturalna i powszechna.

ks. Ryszard Pieron

Zwiastun Ewangelicki nr 17-2024.

wcześniejsze wpisy