Wśród przebywających w Polsce ukraińskich matek z dziećmi można zaobserwować obecnie trend powrotów do swoich domów w Ukrainie. Właściwie należałoby się cieszyć, że agresorowi wojna i zajmowanie nowych terytoriów podbijanego państwa nie idzie dobrze. I że armia ukraińska – zaopatrywana w amunicję i bojowy sprzęt przez wiele państw świata – daje radę.
W naszych sercach oraz materialnie wspieramy Ukraińców i cieszymy się, że skutecznie odpierają agresora. To jest pozytywna informacja. Ale jak się dowiedziałem, podobno w Ukrainie powstało wiele nieformalnych grup: bojowych czy partyzanckich, nie wiadomo jakiej narodowości, które wykorzystując słabość państwa i skierowanie jego uwagi na walkę w bezpośrednim starciu, rabują i zastraszają ludność małych wiosek i osad. O tym nie informują media, bo te znajdują się na linii frontu albo w kilku wielkich miastach zachodniej Ukrainy. Takie bandyckie zachowanie znamy z opowieści naszych dziadków albo rodziców, którzy wspominali własne wojenne i powojenne doświadczenia. Opowiadali, że bezpośrednie działania militarne są jeszcze do wytrzymania, bo jest oczywisty i w miarę rozpoznawalny przeciwnik. Najgorzej, najniebezpieczniej bywało na tych terenach, gdzie już nie było działań wojennych, a gdzie nie działa jeszcze sprawnie państwowy system ochrony i bezpieczeństwa. Każda wojna stwarza płaszczyznę do powstania paramilitarnych, nieformalnych, walczących po nieokreślonej stronie grup, wręcz terroryzujących mieszkańców.
Nasi goście z Ukrainy, często stłoczeni od pół roku w gminnych czy parafialnych salach, przeżywający traumę rozstania z domem, z bliskimi, bez możliwych do sprawdzenia informacji podejmują decyzje o powrocie. Często właśnie do małych miasteczek i wiosek, skąd uciekli w pierwszych dniach wojny. To zrozumiałe – nie chcą też już być dłużej obciążeniem dla polskich gospodarzy, zdają sobie sprawę z drożyzny i inflacji, która spowodowana jest m.in. trwającą wojną. Oni to rozumieją. Nie mają pracy, szczególnie, gdy schronienie znaleźli w małych miejscowościach, z których trudno wydostać się w poszukiwaniu pracy. Nie mają samochodu, nie mają z kim zostawić dzieci. Poza tym wiedzą, że dla polskich dzieci miejsc w żłobkach i przedszkolach też brakuje. Nie znają języka… i jeszcze wiele można wymieniać.
Są naiwnie przekonani, że skoro ich dom jeszcze stoi i wojna jest daleko od ich wioski czy miejscowości – ich małej ojczyzny – to wszystko będzie po staremu, tak jak było w przeszłości, i że tam im nic nie grozi.
To zły pomysł, aby teraz wracać do Ukrainy, zwłaszcza przed zimą! Podczas wojny niszczy się infrastrukturę, demoluje domy mieszkalne i fabryki, niszczy kanalizację, odcina wodę i prąd, blokuje dostawy żywności i zabija ludzi. Zadaję sobie pytanie: Do czego mają wracać? Do zimnych domów z brakiem elektryczności, przecież tam często nie ma bieżącej wody, są trudności w zdobyciu podstawowych produktów spożywczych i gospodarstwa domowego. Podobnie jak w Polsce są przede wszystkim braki w zaopatrzeniu w węgiel i inne paliwa. Nie wiadomo czy rok szkolny rozpocznie się w tradycyjnym terminie i czy znajdą na nowo jakąś pracę.
Nie chcę myśleć i wyobrażać sobie, co stanie się i jak zostaną potraktowane te młode kobiety, gdy wpadną w sidła jakieś hordy zdemoralizowanych zabijaniem, żądnych cielesnych doznań niezidentyfikowanych bojowników. I gdy jeszcze wyjdzie na jaw, że otrzymały pomoc z tego „zgniłego i zepsutego Zachodu”.
To jest zadanie dla państw, organizacji humanitarnych, Kościołów, ale także dla nas wszystkich, na wiele nadchodzących lat. Musimy ratować te uchodźczynie, skoro już je znamy i od prawie pół roku żyją koło nas, i z nami. Musimy pomóc tym, którzy uciekli przed wojną i tym, których rozdzieliła wojna. Nie możemy dopuścić do tego, aby z własnej woli uchodźcy, wracali tam, gdzie z pewnością nie czeka na nich nic dobrego. Za wszelką cenę trzeba pomóc tym rodzinom w ściąganiu do zachodniej Europy ich mężów, braci czy dziadków, dać im szansę na nowe życie w naszym kraju i przy naszym ewangelickim Kościele. Nie możemy dopuścić do tego, żeby w trakcie trwania wojny, nie widząc szans na życie i żadnych perspektyw na odnalezienie się w naszym państwie wracali na tereny objęte wojną.
Oby nie było tak, że oprócz spontanicznej akcji pomocy w pierwszych miesiącach, niewiele im zaoferowaliśmy. Pokażmy sobie i światu, że jesteśmy uczniami Chrystusa. Na tym bowiem polega bycie naśladowcą Jezusa, a nie na opowiadaniu, jakim się jest wspaniałym i jakim być powinien ten ktoś obok mnie. Nie chciałbym nigdy przeżyć takiej chwili, że otrzymam informację, że rodzina, mama, dzieci, które gościłem czy gościła je parafia, zdecydowała się na powrót do Ukrainy i po kilku miesiącach coś złego wydarzyło się w ich domu i ich rodzinie, że…
Pocieszam się w sercu Słowem Bożym i do powracających kieruję słowa z Księgi Jozuego 1,9: „Nie bój się i nie lękaj się, bo Pan, Bóg twój, będzie z tobą wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz”.
„Zwiastun Ewangelicki” 17/2022