Kilka lat temu pewna pani z dobrze rozpoznawalnej partii lansowała hasło: „Polska w ruinie”. Wydarzenia ostatnich dni i miesięcy: wojna w Ukrainie, trzęsienie ziemi w Syrii i Turcji czy wybuch gazu na ewangelickiej plebanii w Katowicach-Szopienicach unaoczniają nam pojęcie ruin. Połączone jest ono z obrazem całkowitego zniszczenia całej przestrzeni, na której żyli, modlili się, pracowali czy wypoczywali ludzie.
Mija pierwszy rok wojny rosyjsko-ukraińskiej, a właściwie Rosji z państwami zachodniej demokracji. Wydano już olbrzymie kwoty na dozbrojenie walczącej Ukrainy, na służby medyczne, logistykę, na wsparcie dla uchodźców, ale także na utrzymanie funkcjonowania państwa, które broni się przed agresorem. Niestety ofensywa trwa i coraz większy jest ból i tragiczne doświadczenia ludności. Zagubiony zachodni świat nie umie zrozumieć i zaakceptować myśli, że będzie trzeba jeszcze sporo wydać, aby wojna nie przeniosła się w naszą część Europy. Zaczyna brakować wiary, że ten konflikt szybko się zakończy.
Specjalnie użyłem słowa „wiara”, bowiem ten aspekt życia człowieka jest bardzo ważny, a dla mnie najważniejszy. Trzeba mieć wiarę i odczuwać sens, i potrzebę, aby odbudować swoje życie z ruin. Takie emocje zapewne towarzyszą społeczności z Szopienic czy większości mieszkańców zawalonych miast i wiosek w Turcji i Syrii. Nie wiem, czy taką potrzebę mają i przeżywają byli mieszkańcy wschodniej Ukrainy – oby.
Pisze te słowa, gdy zakończyły się styczniowe ekumeniczne spotkania, które po pandemii, a w trakcie trwającej wojny na wschodzie Europy odbywały się w ramach modlitw o jedność chrześcijan. Słyszałem, że nie cieszyły się wielkim zainteresowaniem zarówno po stronie wiernych, jak i duchownych. Na jednym z nabożeństw, w którym brałem udział, zainteresowanych ekumeniczną modlitwą o pokój było piętnaście osób. Tylko taka garstka przyszła do centralnie położonego kościoła w średniej wielkości mieście. Pomyślałem: „Masakra! To jest nasza porażka”. Duchownych i obsługi nabożeństwa było więcej niż wiernych! Wtedy nasunął mi się na myśl tytuł: W ruinie.
Już nie tylko finanse naszego państwa, bo koszty wojny, zbrojeń, bo kara liczona w miliardach złotych, którą płacimy za brak praworządności w naszym kraju, bo inflacja. W ruinie jest także nasza pobożność, nasz osobisty, indywidualny kontakt z Bogiem. W ostatnich latach chyba już całkowicie się zagubiliśmy w naszym religijnym i społecznym życiu. Ciągłe parcie do przodu, by być najlepszym – w szkole, w pracy, by nas zauważono, by „wyszło na moje”. Wokoło tak wiele wypowiadanych półprawd i niedopowiedzeń. Gdzie spojrzeć, widać nepotyzm, kolesiostwo i wykorzystywanie drugiego człowieka, który ma jeszcze ufność i wiarę. Uczestnicy życia publicznego w złym świetle stawiają drugich, zasłaniając się pojęciem dobra społecznego. Zapanowały prywata i populizm, i już chyba nikt nie umie odróżnić prawdy od fałszu.
Niestety wypowiadane podczas poprzedniej kampanii wyborczej słowa o rujnacji naszego kraju, mogą okazać się prorocze. W ruinie jest bowiem świat, który zapomniał o Bogu i zlekceważył Boga, odrzucił Jego pokój i miłość. Człowiek w swojej arogancji wymyślił, a co gorsza w to uwierzył, że podobnie jak podczas wszelkich politycznych wystąpień da się przeciętnego obywatela podstępnie omamić, tak też Bogu można ściemniać – mówiąc półprawdy i gloryfikując własną osobę, i można bałamucić Go obietnicami. I chyba tak dzieje się w religijnym życiu większości krajów. Tak to prawda, jesteśmy w ruinie. Chrześcijański świat zagubił się. I doprowadził się do ruiny.
Niestety, w tym cwałującym na oślep świecie bywa, że chrześcijaństwo, które powołane jest do zwiastowania dobrej informacji, czyli Ewangelii, przez własne grzechy oceniane jest negatywnie, nie wzbudza zaufania, a budynki kościelne pustoszeją. Jeśli Kościół nie daje nadziei, nie buduje wiary w pełnych niepewności sercach, to nie spełnia swojej roli. Szukający wsparcia Boży lud znajduje sobie wtedy bożka, któremu służy i chce zaufać. Opisano to już na kartach Starego Testamentu – w arogancji, pysze i zagubieniu przeżywał to naród izraelski pod górą Synaj, a dzisiaj przeżywa to współczesne chrześcijańskie społeczeństwo Wschodu i Zachodu. Niestety dziś bożkiem, w którym pokładamy nadzieję, jest wyścig zbrojeń. I trwanie tylko i wyłącznie przy ludzkich planach i zamierzeniach. Nie wiem, do czego nas ten bożek wojny, pychy i siły doprowadzi.
W przeszłości na ogół bywało tak, że po klęsce żywiołowej czy wojnie, ci którzy przeżyli, zastanawiali się, czy warto odbudowywać to, co zostało zniszczone. Czy jest dla kogo? I czy jest sens, by to zrujnowane na nowo wznosić w takim samym kształcie? Może warto pozostawić ruiny – jako znak dla przyszłych pokoleń – ku pamięci i refleksji? Historia zna takie przypadki.
Czy będzie dla kogo i czy będzie sens odbudowywać nasz świat? Naszą pobożność, nasz stosunek do drugiego człowieka – w tym naszą współczesną hipokryzję i zakłamanie? Nie wiem. Ale jestem pewien, że my już teraz musimy sami zacząć siebie odbudowywać, by dać nadzieję sobie i przyszłym pokoleniom. W przeciwnym razie pamięć o nas odnajdą tylko archeolodzy prowadzący w przyszłości prace wykopaliskowe.
Tekst ukazał się w „Zwiastun Ewangelicki”.
Fotografia główna: (AP Photo/Natacha Pisarenko)