Przyznam, że ostatnio jestem przygnębiony i nie wiem, jak z radością opowiadać Ewangelię. Opowiem w związku z tym, w wielkim skrócie, o pewnym niezaplanowanym spotkaniu. Jak to czasem bywa, spotykamy różnych ludzi, których nie widzieliśmy czasem od dawna. I ja miałem przyjemność pewien czas temu spotkać się z dawno nie widzianą koleżanką, jeszcze z czasów prowadzenia obozów młodzieżowych.
Przystanęliśmy i po wymianie tradycyjnych przy takich okazjach serdecznościach i rutynowych odpowiedziach na pytania „co u ciebie”, rozmowa przeszła na społeczną i kościelną ścieżkę, i na zawód, który wykonuję. Wtedy dowiedziałem się, że moja rozmówczyni przestała chodzić do kościoła kilka lat temu, dzieci też nie posyła na lekcje religii, bo nie akceptuje politycznej i religijnej przemocy, jaką stosuje Kościół w Polsce. Nie utożsamia się z zasadami, jakie zostały narzucone kobietom i dzieciom w formule ich wychowywania i przygotowania do życia w rodzinie oraz społeczeństwie. Dowiedziałem się też, że jest jej wstyd, że nasze władze kościelne nie stają w obronie kobiet i praw człowieka itd., itp. Troszeczkę byłem zagubiony bardzo zdecydowanymi twierdzeniami mojej rozmówczyni, że nasz ewangelicki Kościół to ta sama „klika wzajemnej adoracji i hipokryzji”, grupa troski tylko o siebie, czyli księży. I jak dalej stwierdziła, jej noga w Kościele nie postanie, dopóki jawnie i ostentacyjnie nie oddzielimy się od zabijającej naszą, czyli ewangelicką wolność i tożsamość, komitywy z Kościołem rzymskim.
Przyznam, wydawało mi się, że radzę sobie w rozmowach towarzyskich, także na tematy społeczno-obyczajowe, ale nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Delikatnie zmieniłem temat, a że widzieliśmy się przypadkowo i na ulicy, po wymianie życzeń i serdeczności rozstaliśmy się.
Właściwie może należałoby temat zakończyć, ale nurtuje mnie, bo zapewne moja rozmówczyni i znajoma z lat młodzieńczych nie jest jedyną ewangeliczką w średnim wieku, posiadającą rodzinę i już chyba wnuki, która przestała chodzić na nabożeństwa i nie udziela się w parafii. Która nie rozumie, dlaczego – w jej pojęciu – tak bardzo chcemy jako ewangelicki Kościół w zachowaniu, poglądach, zasadach zbliżyć się, a wręcz zjednoczyć się z „wielkim narodowym Kościołem”, od którego sami w czasie Reformacji odeszliśmy.
We wspomnianej rozmowie usłyszałem też, że księża mieszają się do polityki i ustami polityków, których wychowali i wyuczyli, by prezentowali określone, katolickie poglądy tworząc prawo. Prawo, nawiasem mówiąc, nieaprobowane przez społeczeństwo. Na koniec usłyszałem, że nam się „to wszystko” niedługo skończy. Rozumiem, że chyba w mocno emocjonalnym myśleniu i wyrażanych słowach i poglądach moja koleżanka odnosiła się raczej do Wielkiego Kościelnego Brata, ale co usłyszałem, to usłyszałem.
Ale trochę racji trzeba przyznać mojej rozmówczyni. Także moim zdaniem popełnia się wielki błąd wizerunkowy, nie kreując i nie upubliczniając własnego zdania, jedynie wypowiadając się milcząco, czyli w domyśle takimi samymi czy podobnymi twierdzeniami, jak te niezreformowanego Wielkiego Brata. Taka postawa jest krótkowzroczna – naprawdę trudno się spodziewać, że także w naszej ewangelickiej przestrzeni zatrzyma się powszechnie oczekiwaną konieczność zmian. A wierni, a mówiąc językiem „państwowym”, obywatele, nie będą upominali się o zapowiadane i obiecywane przed wyborami zmiany.
Wydaje się, że dla naszego malutkiego ewangelickiego Kościoła w Polsce teraz jest właśnie, dobry czas, aby rozpocząć po ponad 500 latach od Reformacji, wewnętrzną, własną reformę Kościoła. Przyszedł czas, aby zastanowić się nad formami finansowania Kościoła, jego administracyjnymi granicami, służbą czy pracą w Nim i dla Niego. Przyszedł czas, aby zauważyć nowe wyzwania, nowe, współczesne potrzeby wiernych, jak i samej struktury kościelnej, która jak wszystko, co nas otacza, powinna realnie towarzyszyć ludziom w dzisiejszych, zmieniających się czasach. Właśnie teraz jest dla nas szansa, aby opowiadać miłosiernego Boga, zwiastować i nauczać o szacunku, i wychowywać we wzajemnej miłości oraz tolerancji.
Właśnie obecnie, we współczesności, gdy na świecie zawierucha obyczajowa i polityczna, Kościół powinien w niektórych tematach, tych społeczno-obyczajowych poluzować, może cofnąć się o krok, otworzyć się na dialog, zmiękczyć swoją radykalną postawę. Czasami warto trochę ustąpić, dać sobie czas na edukację wiernych, na ewangelizację, a dzięki temu dać czas na działanie Bogu i dzięki temu wyciszyć atmosferę, i emocję.
Wokoło nas bardzo dużo niechęci do Kościoła w ogóle, nasz ewangelicki Kościół także jest w tę niechęć wmieszany. Przykładem była moja rozmówczyni, która swoje żale, pretensje i nieakceptacje zrównała z tymi kierowanymi powszechnie w kierunku Kościoła Rzymskokatolickiego. Jeśli emocje i słownictwo, którego pod adresem duchownych i instytucji Kościoła się używa nie zmniejszy swojego nasilenia i w swojej treści upublicznianej nienawiści, to bardzo źle widzę przyszłość funkcjonowania Kościoła, Kościołów, w przestrzeni publicznej w naszym kraju.
Ja wiem, że Kościół to nie tylko sprawa ludzka, a Boży Duch ma staranie o ziemski i niebiański Kościół, w to wierzę. To jest dla mnie oczywiste i bardzo ważne. I to podtrzymuje mnie w wierze. Ale powszechna drwina, pogarda, przekleństwa, dowcipy i satyra upubliczniana względem duchowieństwa i Kościoła, daje wyraźny sygnał, że trzeba zmian.
I dziwię się, że tego nie chcą zauważyć hierarchowie i wszelkie ważne kościelne gremia. Na siłę i wbrew społeczeństwu nie da się nic budować i trwale realizować. Można tylko jeszcze bardziej społeczeństwo mamić i dzięki temu może rok, może dwa przetrwać. Ale bez gruntownej reformy instytucji, to będą tylko miesiące i przesunięcie w kalendarzu, tego co i tak nastąpi.
ks. Ryszard Pieron
Zwiastun Ewangelicki nr 21-2024.