Szkoda, że we współczesnych czasach niewielu ludzi czyta Pismo Święte, że nie jest zainteresowanych teologicznymi prawdami obowiązującymi w poszczególnych Kościołach. Bywa często, że ktoś chce dowiedzieć się więcej i porozmawiać na przykład o luteranizmie, ale podczas rozmowy szybko na plan pierwszy wysuwają się tematy obyczajowe.
„U was to księża mogą się żenić, spowiedź jest nie do ucha księdza, kościoły nie są tak bogato zdobione” czy też pytania najbardziej irytujące, typu „czy macie choinkę w święta i śpiewacie kolędy”. Te zagadnienia nurtują przeciętnego zainteresowanego, a nie biblijne prawdy i teologiczne zasady.
Polityczne podboje dla apolitycznego Jezusa
Odnoszę wrażenie, że współczesnych ludzi chyba niewiele interesują kwestie związane z życiem religijnym i zbawieniem. Żyją pamiętając o kościelnych tradycjach, związani ludowymi, religijnymi emocjami. Nastał ciekawy czas dla Kościoła chrześcijańskiego, a przecież chciałoby się stwierdzić, że Kościół powszechny, Chrystus, jak nigdy w przeszłości nie był, tak jak teraz właśnie, „bez strachu przed mieczem” obecny w życiu społecznym i politycznym.
Na początku naszej ery rzymskie, pogańskie władze nie chciały dopuścić do szerzenia się nowego spojrzenia na Boga oraz Ewangelii, czyli Dobrej Wieści o Zmartwychwstałym i dającym nieprzymuszoną wolność w wyznawaniu nowego Boga w Chrystusie. Później chrześcijaństwo, jeszcze nieświadome faktu, że niemożliwe będzie w przyszłości opowiadanie o Chrystusie bez zaangażowania politycznego, stało się religią obowiązującą. Ale niestety, aby Ewangelia docierała do coraz bardziej odległych krain i tworzących się narodowych państw, trzeba było połączyć nową religię z mieczem i automatycznie z polityką władców i poszczególnych biskupstw. I tak za pomocą politycznie umocowanych i opłacanych podbojów i krucjat zdobywano dla apolitycznego Jezusa coraz to nowe, politycznie podbite i zależne terytoria. Ten, kto nie chciał się podporządkować, musiał uciekać albo zginąć.
Zarządzanie prawdą
W międzyczasie nastąpił podział chrześcijaństwa na wschodnie i zachodnie, przyszedł czas na dostrzegających nadużycia w Kościele poprzedników reformatorów i na Reformację. Później nastał okres siłowego udowadniania sobie w łamach chrześcijaństwa między rzymskimi katolikami i protestantami, po czyjej stronie jest „prawda”.
Można odnieść wrażenie, że w naszym kraju tak jest nadal, do dziś. Na szczęście z ważnym wyjątkiem: nie prowadzimy religijnych wojen w imię rozumianej po swojemu prawdy. Nie odcinamy głów i nie palimy na stosach. Właściwie obecnie, poza drobnymi szczegółami dotyczącymi przyziemnych standardów ludzkiego współczesnego życia, osiągnięć techniki i medycyny, powróciliśmy mentalnie do sytuacji sprzed dwóch tysięcy lat.
W naszym kraju w zależności od tego, która formacja polityczna jest przy władzy, po swojemu interpretuje historię i zarządza nauczaną i obowiązującą „prawdą”. Świadomie bądź nie, narzuca swoją – obowiązującą wszystkich obywateli – formę religijności. A osiągnięcia współczesnej techniki i międzyludzkiej łączności w tym pomagają. W zależności od tego, jaki telewizyjny kanał oglądamy, której radiostacji słuchamy, jaki internetowy portal śledzimy, usłyszymy inne, odpowiednio podane i zinterpretowane „prawdy”.
W poprzek politycznych ugrupowań
W Polsce społeczność wiernych poszczególnych Kościołów, a więc społeczeństwo w ogóle, zaczyna dzielić się na fundamentalno-konserwatywne i demokratyczno-liberalne. I dzieje się to niezależnie od historycznych uwarunkowań przypisywanych tradycyjnie politycznej prawicy bądź lewicy. Wydaje się, że obywatelska wieloświatopoglądowość wyrażana w wielopartyjności powoli przestaje być istotnym probierzem wyrażającym poglądy. Środowiska, partie łączą się (wchłaniają się wzajemnie) i zaczynają tworzyć przeciwstawne, wielkie ugrupowania. Jeszcze posiadają swoje odrębne nazwy, zauważalne są jeszcze drobne różnice, ale już kojarzy się je razem, właśnie ze względu na reprezentowany przez poszczególnych przedstawicieli partii światopogląd.
Obywatele uczestniczący w wyborach w większości już nie wybierają pomiędzy partiami, których reprezentanci mieliby różne spojrzenie na formę czy ustrój państwa lub narodowej gospodarki. Mało kto dyskutuje nad politycznymi programami, choćby w zakresie emerytur, podatków czy edukacji. Główną osią dyskursu i politycznego sporu staje się światopogląd. Natomiast u większości głosujących w wyborach obywateli pojawia się pytanie, czy dany kandydat jest konserwatystą czy liberałem. To, czy odpowiada światopoglądowi wyborcy, często decyduje o dokonanym przy urnie wyborze.
Dwa oblicza Kościoła
Wydaje się, że dotyczy to coraz częściej także wyborów do różnych gremiów kościelnych. Jeśli ktoś jest konserwatywny w swoich poglądach, to w domyśle oznacza, że na przykład jest za patriarchalnym systemem w państwie i rodzinie, z dystansem podchodzi do emancypacji kobiet, nie akceptuje związków partnerskich, nie przeszkadza mu łączenie tronu z ołtarzem itd. Już nauczyliśmy się, że konserwatystami mogą być ludzie różnych wyznań i religii. I niekoniecznie są w starszym wieku, choć wydaje się, że ludzie zaawansowani wiekiem są częściej fundamentalistami i konserwatystami niż ludzie młodsi.
Jeśli ktoś ma demokratyczne, liberalne poglądy, to w domyśle raczej nie przeszkadza mu czyjś partnerski związek, nawet tej samej płci, uważa, że każdy człowiek niezależnie od koloru skóry i płci ma takie same prawa. Otwarty jest na współczesne formy medycyny i planowania rodziny, w swojej wolności nie narzuca innym własnych form pobożności i jest za rozdzieleniem państwa od Kościoła itd. Podobnie jak u osób o konserwatywnych poglądach, liberałami mogą być osoby różnych wyznań, o różnym kolorze skóry i w różnym wieku. Ale wydaje się, że osoby młodsze są liczniej reprezentowane i przyznające się do demokratycznych, liberalnych poglądów, niż osoby dojrzałe.
I wreszcie dochodzimy do sedna. Wydaje się, że wśród współcześnie żyjących członków Kościoła powszechnego, niezależnie od wyznania, pomijając zawodową, akademicką dyskusję, nikt za wiele nie zastanawia się nad zasadami teologicznymi obowiązującymi we własnym Kościele ani w Kościele sąsiada. Współcześnie nie jest, tak jak było w pierwszych wiekach, że wielkim zainteresowaniem cieszyły się wszelkie tematy związane z rodzącym się chrześcijaństwem – dającym wolność i szczęście w Chrystusie. Nie jest też tak, jak było w czasach Reformacji, że ludzie powszechnie dyskutowali, uczyli się, żyli – uczestnicząc w teologicznym dyskursie i zainteresowani byli prawdą o zbawiającym z łaski Chrystusie, która po wiekach wyszła na światło dzienne.
Współcześnie dla wielu ludzi rozmowa o Bogu, o własnej pobożności, o teologii, o Kościele jest nie na miejscu, wstydliwa, wprawia w zakłopotanie i bywa, że jest negatywnie odbierana. A jeśli do takiej rozmowy dochodzi, to nie dyskutuje się w oparciu o Pismo Święte, posługując się teologicznymi argumentami, tylko rozmawia się w oparciu o „prawdy” zasłyszane w telewizji i wyczytane na społecznościowych portalach. I zazwyczaj po chwili rozmowy, głównymi tematami stają się zagadnienia skupione wokół tradycyjno-konserwatywnych albo liberalnych poglądów społeczno-obyczajowych reprezentowanych przez strony dyskusji. Odnoszę wrażenie, że współczesnemu człowiekowi Bóg, Jego Słowo, jest niepotrzebne, a potrzebne są mu tylko poglądy, o rozumienie których można się pokłócić.
W myśl poglądów Chrystusa
W poszczególnych Kościołach, wśród jego członków, ale i zapewne księży, także biskupów, coraz wyraźniej rysuje się podział na tych, którzy zwiastują, nauczają i powołują się na Chrystusa o poglądach konserwatywno-fundamentalistycznych i tych, którzy widzą Chrystusa jako Nauczyciela demokratyczno-liberalnego, otwartego na współczesne czasy i okoliczności, w których przyszło o Nim opowiadać.
Jeśli nikt „mieczem” nie przymusi współcześnie żyjącego ludu Bożego do opowiedzenia się po jednej ze stron – oby nigdy do tego nie doszło! – to najbliższe dekady przyniosą nowy wyznaniowy i kościelny porządek. Wśród tych nielicznych, którzy w ogóle będą zainteresowani przynależnością do jakiegokolwiek Kościoła, nie będziemy mówili o członkach Kościoła rzymskokatolickiego czy ewangelickiego, czy innego. Nowy społeczny podział na Kościół konserwatywno-fundamentalistyczny i Kościół demokratyczno-liberalny stanie się faktem także wśród duchowieństwa.
Nie wiem, jak będzie się ten porządek nazywał, ale przebiegał będzie ze względu na obyczajowe i społeczne poglądy. Teologia dla większości wiernych będzie pomieszanym, selektywnym, odpowiadającym ich poglądom zlepkiem nauki wielu wyznań, a właściwie wydaje się, że dla wielu członków tych dwóch typów pobożności będzie mało ważna. Ale będą domagali się, żeby ich „prawda” była uznawana za obowiązującą! Będą wyznawcami wiary w to, że „ich prawda”, jest ważniejsza i bardziej prawdziwa, od „prawdy” innych. Że ich zasady i poglądy są zgodne z wolą Boga i lepsze od zasad i poglądów reprezentowanych przez innych, którzy też przecież powoływać się będą na Boga. I niestety nie będzie chodziło o Prawdę Słowa Bożego. Wolałbym tego nie dożyć. To będzie schyłek tradycyjnego, znanego nam zachodniego chrześcijaństwa.
„Zwiastun Ewangelicki” 3/2021